czwartek, 10 marca 2011

Maxi...

Hmm...dawno nie pisałam, ale niestety nie miałam weny, ani pomysłu na post. Zrobię krótkie podsumowanie.

Wtorek.
Dzień kobiet, wszystkiego dobrego i takie inne duperele. Oczywiście nie lubię tego dnia, nie chcę być kobietą! xD Chłopaki z naszej klasy dali nam róże, mnie się trafiła żółta. Nie rozumiem innych ludzi...jak można powiedzieć że róże ładnie pachną? Na do cholery nic nie czuję! Dla mnie to kwiatek jak każdy inny. Najciekawszy był tylko apel. Był taki niby-teleturniej, to co mi utkwiło w pamięci to pytanie do drużyny dziewczyn- Jakiej marki jest Mustang? Coś w tym stylu, oczywiście ja wiedziałam, że Ford, ale nie brałam udziału w tym konkursie. Następnie, powiedzieli, że musieli wybrać "Królową" tego dnia, ale nie umieli wybrać, która to będzie, więc zrobili losowanie. Padł numer 59. Rozglądamy się po sali, a wstanie nasz wychowawca, FACET. xD Oczywiście nie chciał być królową, wstał, bo musiał gdzieś iść. Na sali oczywiście rozległ się śmiech. No, od taty dostałam czekoladę i to tyle. A markę tego samochodu wiedziałam, bo oglądam program Top Gear, kocham go. Podoba mi się jeden  z prowadzących- Richard Hammond. xD Prowadzi także Brainiac. 

Środa...Nic, na historii dosłownie zasnęłam.





Dzisiaj. Mija okrągła rocznica śmierci Maxi- Poprzedniczki mojej Apolonii. Był to kundel. Pies bardzo inteligentny. Zawsze patrzyła na osobę, która do niej mówiła. Kiedy za bardzo sępiła, jak to pies, ojciec kazał jej iść spać do łóżeczka. Powtarzał "Do łóżeczka spać." i wskazywał w stronę łóżka, ale niebezpośrednio na nie. Zawsze wiedziała o co chodzi i szła.


Kiedy mówiło się "Kaj ten pies? Gdzie jest ten pies?" od razu, bez zastanowienia przychodziła. Bardzo lubiła się pieścić. Większego pieściocha w życiu nie widziałam, i wątpię, że spotkam. Bardzo mi to odpowiadało. Mówiłam do niej "Chcesz się popieścić? No choć się popieścić." Przychodziła.

Niestety To się skończyło, gdy pewnego dnia zachorowała. Wymiotowała. Miała USG i takie inne pierdoły. Weterynarz stwierdził, że żołądek, macica, wszystko czyste. Tydzień później wyzdrowiała. Było jak dawniej. 
Znowu się zaczął problem, kiedy "załatwiła" się w domu, co jej się już nie zdarzało, bo miała 9 lat. To był ostatni raz, kiedy się wysikała, Potem już niestety nie, była okrągła jak balon. Poszliśmy do tego samego weterynarza i stwierdziła, że pęcherz przestał "działać", jeżeli za trzy dni się nie uruchomi, to będziemy musieli ją usypiać. Byłam pewna, że wyzdrowieje. Nauczyli mamę cewnikować ją. Wieczorem udało się. Rano wstałam wcześniej, by pomóc mamie. Stałyśmy nad nią 20 minut i nie dało się za cholerę. To musiało boleć, ale ona nie dała po sobie tego poznać, nie gryzła, nic! Nigdy nikogo nie ugryzła. Matka pojechała z nią znowu do tego samego weterynarza, ponoć się z nią pożegnałam, ale nie pamiętam tego. Tak się cieszyła z przejażdżki, mimo, iż już umierała, to skakała z radości. Musiałam iść do szkoły. Była to jej ostatnia przejażdżka. Ostatni raz usłyszałam jej głos. Ostatni raz ją zobaczyłam. 

Kiedy wróciłam ze szkoły zapytałam babcię, gdzie jest Maxi. Powiedziała mi, że jest na obserwacji. No ok, wróci i wszystko będzie okej. Poszłam się zdrzemnąć. O 16.00 obudziła mnie matka słowami: "Karolina...Maxi już nie wróci...", nie dotarło to do mnie, nie chciało dotrzeć. Przecież wszystko miało być dobrze! Od razu zaczęłam płakać. Pytałam się jak ona umarła, powiedziała mi, że miała raka, guz w macicy "Weterynarz stwierdził, że żołądek, MACICA, wszystko czyste.", co, guz pojawił się podczas dwóch tygodni?! Nigdy nie wybaczę tym weterynarzom, nie wybaczę matce tego, że nie zabrała jej ciała. Nie wiem co się z jej ciałem stało, gdzie są jej szczątki?! Babcia wcześniej miałą udar mózgu i plotą jej się słowa. Mówiąc obserwacja miała na myśli operacja. Kiedy ją rozcięli to umarła. Przynajmniej się nie męczyła. To właśnie guz uniemożliwiał cewnikowanie. Matka mówiła, że w nocy piskała z bólu, ale  w dzień nie dawała po sobie poznać, że cokolwiek jej jest. Nie chciała po prostu robić nam kłopotu, była w kilku domach, ale nikt jej nie chciał, dopiero my ją wzięliśmy na stałe, była nam za to wdzięczna.
Weterynarze nas oszukali, chcieli kasy, bo te wizyty trochę kosztowały, ONI MAJĄ LECZYĆ, A NIE NACIĄGAĆ! Wszyscy za nią płakali, ja, matka, brat, nawet ojciec i moja ciotka!

Nadal za nią tęsknię.
Nadal ją kocham.

Brak komentarzy: